Sylwia Baran

Sylwia Baran

Pochodzę z miejscowości Gułów na Lubelszczyźnie. Moja przygoda ze sztuką zaczęła się – nie będę tu oryginalna i powiem, jak większość dusz artystycznych, że zaczęła się od najmłodszych lat. Mam naocznych świadków zdarzeń, których z powodu młodego wieku nie pamiętam. Bowiem odkąd umiałam – gadałam z miśkami, z którymi sypiałam, a gdy tylko nieco podrosłam, robiłam z ich udziałem małe przedstawienia. Później, tradycyjnie, udziały w każdym szkolnym przedstawieniu i apelu. Zarówno w wątkach teatralnych, jak i muzycznych. Zespół INTRO, grupy teatralne prowadzone przez wspaniałych aktorów, później także współpraca z kilkoma postaciami teatrów lubelskich.

Oprócz zapędów teatralnych zajmuję się z zamiłowania muzyką: śpiew, pianino, gitara, skrzypce, czasem perkusja, kiedyś nawet flet altowy. W wolnych chwilach piszę (teraz głównie opowiadania) i maluję (akryle, olejne, akwarele, dawniej tempery). Poza tym kolekcjonuję porcelanowe lalki (na stanie obecnie 23), a także pocztówki (około 800 sztuk). I przede wszystkim kocham góry, lasy, strumienie, Osiecką, Szymborską i Maanam.  

Zapytana o anegdotę w związku ze swoim życiem artystycznym, opowiadam zawsze przykrą historię. Mając lat trzynaście, wzięłam udział w wojewódzkim konkursie poświęconym pamięci A. Osieckiej. Jeden z moich ważniejszych konkursów tamtego okresu. Bowiem zajęłam wtedy pierwsze miejsce w kategorii recytacji, i trzecie w kategorii poezji śpiewanej. Poza satysfakcją, liczyłam w końcu na porządną nagrodę, inną niż kolejny słownik do kolekcji. To, co zostało mi wręczane, przeszło moje wszelkie wyobrażenia. Tą ‘wzruszającą’ nagrodą był luncheon meat, mielonka w półlitrowym słoiku z łukowskich zakładów mięsnych (sponsor konkursu), razy dwa, bo przecież zajęłam miejsca w obydwu kategoriach. Z perspektywy czasu, śmieję się z tego i wspominam, że mielonka była naprawdę dobra, zdecydowanie lepsza niż kolejny słownik języka polskiego.

Copyright